wtorek, 14 kwietnia 2015

Karmienie piersią

Od kilku tygodni męczyły mnie wymioty. Na początku wieczorami. Potem z rana. Po tygodniu już było codzienne całodobowe przytulanie się z kibelkiem. Męczyłam się bardzo.

Mąż kupił test. Dwie kreski. Wizyta potwierdzająca u ginekologa.

I już wtedy w głowie miałam "nie będę karmiła piersią".

No ale ta cała propaganda, że najlepsze dla dziecka i dla matki, że jak to można sztuczne podawać, że będę gorszą matką.

Nic do mnie nie przemawiało a w głowie miałam "NIE I KONIEC".

Czytałam i czytałam te internety. Okej. Mogę spróbować.

Po przewiezieniu mnie na salę gdzie Igo już jakieś 20 min leżał z tatkowym i zobaczyłam, że śpi, na chwilę się uspokoiłam. Długo ten mój spokój nie trwał bo zaraz włączyło mi się "Boże toż on zaraz się obudzi, będę musiała wyciągnąć cyca tu przy wszystkich i karmić". Momentalnie łzy w oczach i zdanie biegające w głowie "niech śpi jak najdłużej".

Po godzinie na salę przywieźli kolejne dziecko. Zaraz potem mamę. Małego nie spał - płakał więc od razu przystawili do piersi. Patrzę na dziewczynę i na to jak zaczyna karmić. Widzę jak na twarzy pojawia się grymas. Zaciśnięte zęby i oczy... Boję się jeszcze bardziej. Słyszę "ałłł". O nie! Teraz to mój strach osiągnął apogeum!

Budzi się Igo. Pielęgniarka kładzie go na mnie i każe cyca wyjąć. Robię to z zaciśniętym gardłem i płaczem. Pyta czemu płaczę. Ja nic nie mówię bo i tak nie zrozumieją.

Źle przystawiam. Młody krzyczy bo głodny. Pielęgniarka podchodzi i zdusza brodawkę tak, że krzyczę z bólu. Mleko tryska. Krzyczy na mnie, że mam tyle mleka a nie umiem przystawić. Płaczę jeszcze bardziej. Na siłę i bez wyczucia wpycha brodawkę do ust małego. Ssie. Nie czuję jak ssie bo po takim ściśnięciu przez pielęgniarkę nic gorszego być nie może. Zjadł. Zasnął.

Kolejne karmienia przystawiałam sama i nie pozwoliłam nawet by kobieta bez wyczucia podchodziła do mnie. Potem niestety czułam już ból. Nie pomagała maść. Krew z brodawek ciekła. U koleżanki obok to samo. Płaczemy na zmianę. Dzieci płaczą, my nie dajemy rady. Nikt z dobrym sercem nie pomoże. Nikt nie wytłumaczy. Pani od laktacji? W naszym szpitalu kogoś takiego nie ma. Pielęgniarki starej daty smoczka zabraniały mówiąc "to pierś ma uspokoić". Dziecko koleżanki dokarmiali, mojego nie chcieli bo rzeka mleka. Mąż kupił nakładki silikonowe. Pielęgniarki chodziły patrzyły na mnie jak na wyrodną matkę a gdy moja mama przemyciła smoczka to pewnie na boku obgadywały mnie.

W domu młody na cycku spędzał całe dnie. Cokolwiek bym nie zjadła to zaraz jego buzia cała pokrywała się krostami. Doszło do tego, że położna pozwoliła mi jeść: marchewkę, ziemniaki, pieczonego kurczaka i wafle ryżowe. Nie najadałam się tym ani ja ani Igo. Dodając coś nowego do mojej diety wpływało na ponowne pojawienie się uczulenia. Młody wciąż głodny i wciąż ssał. Mąż w pracy a ja nie miałam nawet jak wyjść się załatwić. Smok pomagał do momentu zorientowania się, że mleko to z niego nie leci. Cyc cyc cyc i cyc. W nocy co godzinę wstawać trzeba było. Ja nie wyspana, mąż nie wyspany dziecko wiecznie głodne. Nerwy, kłótnie. Ciche dni. Miałam dość. Kupiłam laktator i zaczęłam ściągać. Igo mając niecałe 2 miesiące, mojego mleka z butelki co 3 godziny zjadał 200ml. Chciał częściej ale więcej ściągnąć nie dałam rady.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie potrafiłam cieszyć się własnym dziecka. Gdy budził się to momentalnie wpadałam w złość bo znowu chce jeść. Chciałam wyjść z domu i już nigdy nie wrócić.

To był najgorszy moment w moim macierzyństwie.

Po dwóch miesiącach oprzytomniałam i przypomniałam, że przecież są mleka modyfikowane. Ale... przecież będę złą matką, tą gorszą.

Potem pomyślałam, że chyba lepiej by dziecko miało szczęśliwą mamę, która na widok swojego dziecka ma uśmiech na twarzy a nie łzy w oczach i nerwy. Mąż wrócił z pracy a ja wyszłam bez słowa... po mleko. Kupiłam. Nakarmiliśmy. Dziecko w końcu przestało płakać. Usnął. Spaaaaał i spał. :) My odpoczęliśmy. Powiedziałam w końcu jak było mi źle. Wyrzuciłam z siebie wszystkie złe emocje. Nawet zaczęłam się uśmiechać.

Jeszcze przez prawie miesiąc ściągałam mleko co 3 godz. Ale sensu w podawaniu go małemu nie widziałam. Wypijał 120ml mojego gdzie po 5 minutach musiałam zrobić jeszcze 150ml sztucznego bo moim się nie najadł i był krzyk.

Któregoś dnia jak zawsze siadam wygodnie na łóżku, włączam tv, przystawiam laktator, włączam. Zazwyczaj po 5 min miałam już jakieś 60ml. Czas minął. Laktator chcę przystawić do drugiej piersi ale... co jest? Nie ma mleka.
No trudno ściągnę z drugiej i dam najwyżej mniej. Tu już bacznie obserwowałam czy mleko się pojawia. Ale i z tej piersi nic nie leciało. Próbowałam ściągać jeszcze tak przez dwa dni ale mleka ni widu ni słychu.

Więc od tamtej pory Igo jest na sztucznym mleku. Do 3 miesiąca, równo co 3 godziny jadł po 150ml.

Teraz jesteśmy już na mleku następnym i zjada 3 porcje dziennie po 200ml. Do tego codziennie obiadek, owocki i jogurcik bo apetyt ma po tatusiu :D

A jego rozwój nie odbiega od rozwoju dzieci karmiących piersią.
Ale o jego osiągnięciach w wieku do 6 miesiąca w innym poście :)

1 komentarz:

  1. Jak przeczytałam to wszystko i przypomniałam sobie ten szpital położne i to całe nieudolne karmienie piersią to aż łza w oku się zakręciła...przy następnym potomku idę do szpitala z całą gamą pomocy typu laktator, nakładki silikonow, smoczek i takie tam a jak trzeba będzie to i butelka i mm...nie wytrzymałabym drugi raz tego ciągłego płaczu dziecka i swojego wycia także 😢 i nie damy sobie wmówić że jesteśmy gorszymi matkami!

    OdpowiedzUsuń