W tym roku jej nie odczułam. Zimno, wiatr, słońce błysnęło raz na jakiś czas, i jakby tego było mało trafiłam do szpitala. Prze antybiotyk, którym leczyłam zapalenie migdałków spadł potas. 40stopni gorączki, drgawki, omamy, biegunka. Kroplówka jedna za drugą. Łzy bo tęskno za dzieciolkiem i... czy tatko da sobie radę? Młody przecież włazi już wszędzie. Spacery przy meblach są już na porządku dziennym. Nawet zaczął trzymać się tylko jedną ręką i tak sobie chodzi i chodzi. Pada i dalej chodzi. Wydaje mi się, że tylko ja umiem go przypilnować tak "na cacy".
Sama w zimnej sali a myśli tysiące. Wypisałam się na trzeci dzień. Wpadam do domu a Igo wita mnie z wielkim uśmiechem. Dotyka mojej twarzy. Gładzi. I okrzyk radości. A ja go tulę i tulę i końca nie ma. Oby już nigdy nie zostawić go nawet na jeden dzień.
Bądź co bądź wczoraj skorzystaliśmy z nieco lepszej pogody, choć i tak wietrznej i niezbyt ciepłej ale słoneczko było ładne a moje szczęście o 11:22 skończyło 7 miesięcy :)
Ojej, ale niefortunna majówka :(. Dobrze, że choć końcówkę udało się Wam spędzić rodzinnie. :). Radosne zdjęcia, a ile już Twój Synek potrafi - samo szczęście :)).
OdpowiedzUsuńTej majówki wolałabym chyba nie pamiętać. 2 dni, 3 wenflony. Kroplówka za kroplówką. Ale fakt, chociaż końcówka była udana. :)
UsuńA za synem już przestałam nadążać :) mam wrażenie, że wszędzie go pełno :)
Pozdrawiam :)